Sweet Country Cottage

czwartek, 14 stycznia 2010

O cudnym braku zainteresowania

Wczoraj oglądałam na kanale Domo program o urządzaniu wnętrz jakich wiele. Coś z cyklu pomożemy Wam w remoncie. Bohaterami odcinka było młode małżeństwo, które zgłosiło się do programu z prośba o pomoc w odnowieniu kuchni. Program jak program, jak już wspomniałam, jeden z wielu. A dlaczego o tym piszę? A dlatego, że podczas remontu i urządzania nowej kuchni bohaterka we wszystkich kwestiach pytała męża o zdanie, a ten o dziwo chętnie je wyrażał, a nawet miał własne pomysły i wizję nowej kuchni. Właściwie to większość decyzji podejmował Pan, a jak żonie się nie podobało, to prowadzili długie dysputy chcąc dojść do kompromisu.
Zaintrygowana zachowaniem Pana z TV zaczęłam się zastanawiać, czy M. też ma może jakieś pomysły na nasz domek. I zaczęłam dociekać:
- Kochanie, co byś tu zmienił (byliśmy akurat w sypialni).
Na co M.:
- Nic.
No to ja dalej:
- A dlaczego nic?
- Bo wszystko jest OK. – opowiedział M.
No to pytam dalej:
- A może masz jakiś pomysł, co by można w domu jakoś zrobić?
Odpowiedź:
- Nie mam.
- No, ale Kochanie wszystko, co ja wymyślę, to Ci się podoba? – Ciągnęłam.
- Nooooo – opowiedział już zniecierpliwiony M.
- Fajnie, ale nigdy nie marzyłeś żeby coś konkretnego w domu mieć, albo nie miałeś jakiejś wizji, jak Twój dom ma wyglądać? – Dopytuję.
M. milczy. To ja znów ciągnę podobne pytania pokazując Mu w międzyczasie firanki, które właśnie „przyszły” z Allegro, oczywiście pytając czy ładne.
W końcu M. stwierdza:
- Nie męcz mnie już. Wszystko mi się podoba. Jak by coś mi się nie podobało, to bym Ci powiedział. A zresztą, po co ja mam sobie takimi głupotami głowę zawracać. Rób sobie w domu co chcesz.

Huuu… I teraz pytanie. Taka postawa jest dobra czy nie? Z jednej strony jest super, bo mi się chłop do babskich rzeczy nie wtrąca. A z drugiej…
Nie, drugiej nie ma! :-) Choć czasem mógłby choć udawać, że Go interesuje ta firanka czy stary rupieć, jak nazywa niektóre moje nabytki prześlicznej urody. Ma nawet taką swoją odpowiedź. Jak wpadam na pomysł zadręczania Go pytaniami, czy Mu się podoba, to czasem nawet nie patrząc odpowiada: Cudne! Robiąc przy tym taki dziwny uśmieszek.
M. faktycznie się nie interesuje. Np podczas remontów, tylko pytał: „To w końcu gdzie ma być to gniazdko”, albo „Wybrałaś już tą farbę, bo pół godziny już tu stoimy?. A najbardziej zadowolony był, gdy na zakupy jeździłam z moją mamą, a On nie musiał oglądać wszystkiego po kolei we wszystkich marketach budowlanych czy sklepach meblowych w okolicy. M. nie wtrąca się prawie do niczego. Począwszy od zakupu skarpetek dla niego, poprzez kosmetyki, artykuły spożywcze, przedmioty dekoracyjne, kolor ścian, ustawienie mebli, na lodówce czy meblach skończywszy. Oczywiście ma swoje ulubione kosmetyki czy coś, co lubi sobie zjeść, ja wiem, co On lubi i takie rzeczy Mu kupuję, ale jak czasem czegoś zapomnę, to też tragedii nie ma. Jedyną rzeczą, której sama bym nigdy M. nie kupiła, są spodnie. Małżonek mój jest jakiś „niewymiarowy” i nawet jak rozmiar spodni by się zgadzał, to i tak mogłyby źle ‘leżeć’. Więc zakup spodni musi odbywać się w obecności Jego szanownej osoby i zawsze okupiony jest mnóstwem czasu spędzanego w przymierzalni i przymiarką w sprzyjających okolicznościach kilku, w niesprzyjających kilkunastu czy kilkudziesięciu par.
I tak z nie wtrącaniem się M. jest od samego początku. Raz tylko, jeszcze przed ślubem, pojechali wraz z moim Tatą po polbruk i sam wybrał, że jednak nie zwykły szary czy czerwony, ale starobruk. Wówczas wrócili z polbrukiem i duszą na ramieniu, czy oby nie będą musieli pojechać wymienić. Na ich szczęście, nie musieli.
Huu… Tak sobie teraz właśnie pomyślałam, że przed ślubem, to M. miał jeszcze trochę własnej inwencji twórczej.
Np studnia przed domem, to pomysł mój, ale wykonanie własnoręczne przez M.
Huśtawka, to zarówno pomysł jak i wykonanie własnoręczne M.
Tak myśląc dalej, to łóżko i komodę, które jeszcze przed ślubem zakupiliśmy, żeby mieć na dobry początek, też razem wybieraliśmy. A po ślubie takie rzeczy jakoś przestały M. interesować. To tak trochę jak w tej anegdocie:
Człowiek umiera i przychodzi do niego anioł i diabeł. Najpierw anioł pokazuje mu Raj, gdzie wszyscy są uśmiechnięci, ale zamyśleni, panuje cisza i ład.
Potem diabeł pokazuje mu piekło, gdzie gra muzyka, jest gwarno i wesoło, wszyscy bawią się i tańczą. Po czym człowiek ma wybrać, czy chce trafić do nieba czy do piekła. Więc myśli sobie: to niebo, to jakieś nudne i sztywne. Za to piekło wesołe i towarzyskie. Wybiera piekło. Diabeł go zabiera, otwiera przed nim drzwi i krzyczy: Ej, mamy nowego. Do kotła po prawej z nim. Człowiek zdziwiony pyta: Diable, co jest? A gdzie dyskoteka?
No co diabeł odpowiada: Ha, to tylko taka reklama była!
Więc zainteresowanie M. zagłębianiem się w urządzanie domu, to też przed ślubem tylko taka reklama była ;-)

1 komentarz:

  1. Bardzo się tu ładnie zrobiło :)
    Ja mam podobnie jeśli chodzi o S. i jego podejście do wnętrz i BARDZO się z tego cieszę :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wizytę i komentarz!